Ostatnie tygodnie potwierdzają bezpodstawność urzędowego i marketingowego optymizmu wielu decydentów w różnych obszarach, wedle którego, polska gospodarka zachowuje relatywną odporność wobec globalnych procesów recesyjnych. Felieton dr Zbigniewa Mendla.
Skądinąd – co symptomatyczne – w ostatnich czasach zadziwiającą karierę robi w przestrzeni publicznej w Polsce pojęcie „spowolnienia”, zamiast stagnacji, kryzysu, czy recesji, co rodzi nieuchronne skojarzenia z latem 1980 roku w Polsce, kiedy nasilający się ruch strajkowy w kraju, oficjalna propaganda określała mianem „nieuzasadnionych przerw w pracy”.
Najnowsze dane Polskiego Instytutu Ekonomicznego i Banku Gospodarstwa Krajowego o kondycji rodzimej gospodarki, między innymi w kontekście kształtu wskaźnika Miesięcznego Indeksu Koniunktury (MIK), który za listopad br. wynosi ledwie 89,7 (przyjmuje się, że wartość w/w wskaźnika na poziomie 100, ma wymiar neutralny) i jest niższy niż w miesiącu ataku Rosji na Ukrainę! Wskazanie, że najgorzej ze wszystkich branż radzą sobie usługi (MIK na poziomie 79,1), a po nich budownictwo (MIK przyjmuje wartość 85), wreszcie szacunek Agencji Moody’s, że PKB Polski spadnie w przyszłym roku o co prawda symboliczne 0,2%, a deficyt sektora finansów publicznych wzrośnie w relacji do PKB o połowę, w stosunku do 2021 roku (z 1,8% do 3,8%).
To nie pozostawia złudzeń: niezależnie od ekwilibrystyki słownej, potrzeb bieżącej walki politycznej w kontekście zbliżającego się roku wyborczego w Polsce, wchodzimy w okres poważnych turbulencji gospodarczych, o dłuższym horyzoncie czasowym. Oczywiście możemy szukać symptomów niwelujących negatywną wymowę faktów (jak choćby innowacyjny, proeksportowy charakter niektórych branż, narastający interwencjonizm państwowy, sektorowe programy wsparcia), z zastrzeżeniem jednak że zjawiska załamania koniunktury przełożą się z pewnością na uniwersalne, przynajmniej w Europie, decyzje konsumentów preferujących zakupy dóbr podstawowych, kosztem prolongaty nabycia dóbr o innym charakterze. Wpływ na to będą miały szeroko pojęte procesy recesyjne, wzmacniane postępującą pauperyzacją społeczeństwa i brakiem jasnych perspektyw.
Konsekwencją na poziomie strategicznym i zarządczym, w każdej skali, musi być rewizja założeń dotychczasowej strategii firmy, a w wielu przypadkach po prostu trudne – także w wymiarze społecznym – decyzje o ograniczeniu ekspansji, inwestycji, skali działania, redukcji zatrudnienia, z nadrzędnym celem ochrony potencjału i wartości przedsiębiorstwa. Megalomania, wsparta na przekonaniu, że program optymalizujący, przyjmujący często charakter restrukturyzacji, jest przejawem braku optymizmu może być kardynalnym błędem strategicznym.
Warto podjąć trud analizy zasadności dotychczasowych priorytetów, wyznaczonych najczęściej w czasach koniunktury, i ich ewentualnej rewizji. W każdej skali biznesu, od zatomizowanego salonu sprzedaży, po holding produkcyjny, warto postawić sobie proste pytania: na co nas stać, a jeszcze bardziej poszukać transparentnej na nie odpowiedzi. Jak głęboki spadek przychodów i marż „wytrzyma” nasza organizacja biznesowa? Czy realizowany program inwestycyjny jest zasadny, w aktualnych uwarunkowaniach? Co z płynnością? Jak wygląda nasze bezpieczeństwo biznesowe od strony dostawców i odbiorców (tak, tak, kluczowi dostawcy też mogą mieć problemy i upadać, czego przykładem w branży stolarki otworowej, choćby sięgająca poprzedniej dekady, historia dostawcy profili PCV: firmy Spectus)? Czy i jak dalece jesteśmy od nich zależni? Czy znamy substytutywne źródła potencjalnego zaopatrzenia i sprzedaży i jak łatwo są one dostępne? Jak skoncentrowane są i zabezpieczone nasze należności? Czy wszystkie wydatki przyjmujące względnie trwały charakter są naprawdę potrzebne (przede wszystkim obciążenia czynszami, wynajmami i leasingami)? Wreszcie bodaj najtrudniejszy społecznie obszar: czy aktualny poziom zatrudnienia jest adekwatny dla obecnych, a zwłaszcza prognozowanych, przyszłych potrzeb, a w konsekwencji jakie mogą być koszty jego racjonalizacji?
Refleksja nad aktualnością zamierzeń strategicznych, z uwzględnieniem aktualnego kontekstu społeczno–politycznego, zdolność do podjęcia decyzji korygujących, często o fundamentalnym znaczeniu, odwaga ich skomunikowania interesariuszom, to bynajmniej nie powód do wstydu, podważania kwalifikacji i doświadczenia decydentów. Zwłaszcza w warunkach zmieniającego się dynamicznie, a przy tym najczęściej niestety negatywnie otoczenia. Nadmiar bezzasadnego optymizmu, zaniechanie działań o takim charakterze, skutkujące jakże często procesem marginalizacji rynkowej, bądź upadłością przedsiębiorstwa, to nie tylko powód do zasadnego wstydu decydentów, ale najczęściej przyczyna dramatów firm, środowisk, a nade wszystko ludzi.
Mam świadomość, że w oczywisty sposób wszyscy preferujemy marketingowe podejście, obiektywnie mierzony rozwój, nagradzane w świetle kamer przywództwo. Przychodzi jednak w każdej branży cyklicznie okres próby, w którym znaczenie mają także inne umiejętności, w hierarchii których umiejętność odczytywania znaków czasu, zdolność do refleksji, a na jej bazie trudnej rewizji założeń i transparentnego, konsekwentnego wcielania ich w życie, na bazie budowania społecznego consensusu wobec nieuchronności zmian, ma wartość nie mniejszą niż klasyczny marketing.
Autor: dr Zbigniew Mendel