O starciu różnych szkół ekonomii w dobie kryzysu oraz roli państwa w trudnych czasach w swoim felietonie pisze Zbigniew Mendel.
Koronawirus i będący jego skutkiem oraz rozpaczliwą próbą poszukiwania remedium interwencjonizm państwowy, aplikowany w życiu społecznym w nieznanej dotąd skali mógłby sugerować, że w odwiecznym, teoretycznym starciu monetarystów (których symbolem Milton Friedman), wspieranych przez przedstawicieli tzw. austriackiej szkoły ekonomii (Friedrich Hayek, Ludwig von Mises), będących zwolennikami wiary w automatyzm wolnego rynku, niechętnych interwencjonizmu państwowemu, z keynesistami (którym patronuje John Maynard Keynes), preferującymi kreowanie popytu za pośrednictwem bezpośredniego zaangażowania państwa w życie gospodarcze, szala zwycięstwa, by nie powiedzieć racja, przechyla się na stronę keynesizmu. Pozostawiając czasowi i praktyce gospodarczej odpowiedź na fundamentalne pytanie: kto ma rację, monetaryści czy keynesiści, warto zastanowić się nad innym aspektem omawianej sprawy.
Jeżeli akceptujemy już wymuszoną okolicznościami nadmierną omnipotencję państwa w życiu gospodarczym – dodajmy realizowaną najczęściej na kredyt, a nie z zasobów własnych, kosztem rosnącego zadłużenia publicznego – kto powinien być priorytetem w działalności władzy, na kim powinno skupiać się decydenci polityczni?
Dla jednych są nimi pracodawcy jako ci, którzy ponosząc ryzyko, stwarzają miejsca pracy. Przeciwnicy tej optyki podnoszą zdaje się zasadny często argument, że elementami wspomnianego ryzyka są zysk nadzwyczajny oraz cykliczność i koniunktura, a sprawne, transparentne zarządzanie i optymalne wybory strategiczne, minimalizują wszelkie ryzyka. Skoro zaś pracodawcy nie dzielą się nadzwyczajnymi zyskami z okresów prosperity, dlaczego oczekują wsparcia ze środków publicznych, a nierzadko i ratowania swojej własności za publiczne pieniądze w dobie kryzysu?
Dla innych, w centrum uwagi jest pracobiorca, jako beneficjent godziwego z założenia wynagrodzenia oferowanego przez pracodawcę, a zarazem najbardziej wrażliwy, nie dysponującymi środkami skutecznej obrony podmiot życia społeczno – gospodarczego. Konsekwencją jest dezyderat, wyrażający się w oczekiwaniu, że zaangażowanie państwa i środki publiczne, służyć będą w pierwszej kolejności ochronie miejsc pracy i poziomu życia pracowników najemnych, a szerzej zapewnieniu spokoju społecznego. To nie pozbawione racjonalności założenie oznacza jednak powszechnie oczekiwanie blankietowej gwarancji płac, bez względu na koniunkturę i obiektywne wyniki generowane przez podmioty zatrudniające pracobiorców (nie tylko gospodarcze, ale także administrację wszystkich szczebli), czego gwarantem stają się jakże często roszczeniowe związki zawodowe.
Konsekwencją preferowania orientacji na budowanie szeroko rozumianego popytu jest oczekiwanie, że władza publiczna priorytetowo traktować powinna konsumentów, z założeniem, że popyt sprzyja budowaniu koniunktury i społecznego dobrobytu. Podejście to ma jeszcze jeden walor z punktu widzenia sprawujących władzę: ponieważ konsumentem jest zarówno pracobiorca, jak i pracodawca, priorytet dla budowania popytu, sprzyja społecznemu konsensusowi w odniesieniu do aksjologii oraz osłabianiu siły antagonizmów społecznych.
Wszystko wydawało się w miarę czytelne do czasu, kiedy życie na kredyt, lewarowanie, a zwłaszcza polityka transferów społecznych, nie spowodowała zachwiania relacji między pracą, dochodem, a poziomem życia. Coraz częściej, nie tylko w Polsce, ale i w Europie, jesteśmy świadkami wcale nie incydentalnych przypadków, w których poziom życia zależy nie od wkładu pracy jednostki w życie zbiorowości, a znajomości i zdolności adaptacji do zasad redystrybucji dochodu narodowego, najczęściej do warunków i wymogów pomocy społecznej oraz wspomnianych transferów socjalnych.
Odpowiedzią na tytułowe pytanie, optymalną i efektywną formą zachowania rządzących, nie tylko w czasach kryzysu, winno być zatem wspieranie i priorytetowe traktowanie innej niż dotąd, choć znanej od dawna kategorii: podatników. Państwo winno wspierać oferentów daniny publicznej: podatników, zwłaszcza w aktualnych uwarunkowaniach płatników podatku dochodowego, jako realnie partycypujących w kosztach utrzymania substancji i instytucji życia publicznego, za transparentność, lojalność, za unikanie pracy i życia w „szarej strefie”. Wsparcie publiczne zaś, będące elementem interwencjonizmu państwowego, a zarazem efektywnym środkiem kreowania i realizacji katalogu publicznych priorytetów i skutecznym narzędziem prowadzenia działań korygujących, winno jak najczęściej przyjmować formę ulg i odliczeń od zobowiązań podatkowych, z tytułu podatku dochodowego. Podejmując się działań nadzwyczajnych, budując popyt, państwo winno gratyfikować nade wszystko uczciwą, legalna, szeroko definiowaną pracę, a nie status beneficjenta transferów społecznych.
Zbigniew Mendel