Doktor Zbigniew Mendel dzieli się refleksjami i wątpliwościami, które naszły po lekturze książki K. Raworth „Ekonomia Obwarzanka. Siedem sposobów myślenia o ekonomii XXI wieku”.
Jestem po lekturze interesującej książki K. Raworth – „Ekonomia Obwarzanka. Siedem sposobów myślenia o ekonomii XXI wieku”, wydanej staraniem Wydawnictwa Krytyki Politycznej (Warszawa 2021), będącej kolejnym głosem, wpisującym się w definiowanie parametrów i zasadności pryncypiów nowej, globalnej polityki gospodarczej, która oznaczać musi odejście od przyrostu degradacyjnego, na rzecz budowy szeroko pojętego dobrostanu, porzucenie opacznie rozumianego wzrostu i epatowania się PKB jako miernikiem postępu (na marginesie, uruchamiającym wyobraźnię jest stwierdzenie, że gdyby chcieć upowszechnić poziom życia Kuwejtczyka, czy Australijczyka, wymagałoby to……. istnienia 5 planet Ziemia!!). Chciałbym zatem podzielić się kilkoma refleksjami i wątpliwościami po tej lekturze.
Zasadniczo zauważalny jest już społeczny consensus co do tego, że żyjemy w antropocenie – pierwszej epoce geologicznej, którą ukształtowała działalność człowieka, że ponosimy odpowiedzialność także za patologie i pejoratywne konsekwencje wykorzystania zasobów naturalnych, nade wszystko za degradację naszego środowiska naturalnego. Zaczynamy jednocześnie rozumieć, a przynajmniej instynktownie odczuwać, że tradycyjnie preferowana optymalizacja produktywności pracy (głównie za sprawą automatyzacji), z jej konsekwencjami społecznymi (strukturalne bezrobocie) i politycznymi (akcentowanie powszechnego dochodu minimalnego jako panaceum, gwarantującego pokój społeczny), musi nieuchronnie ustąpić palmę pierwszeństwa produktywności zasobów (celem racjonalizacji zużycia, zwłaszcza zasobów nieodnawialnych). Na poziomie deklaratywnym, zrozumienie powagi sytuacji, presji czasu, wydaje się być powszechnie akceptowaną postawą, nawet w kontekście inicjowanych działań na poziomie międzynarodowym. Problemy zaczynają się na płaszczyźnie konkretów, uzgodnienia katalogu działań, czasu realizacji, dat granicznych, czy metod monitoringu rezultatów.
Kraje na dorobku, by nie powiedzieć biedne, choć będąc politycznie poprawnym, należałoby używać sformułowania „kraje rozwijające się”, w których ciągle dominuje – niczym religijny dogmat – teoria konwergencji (wyrównywanie poziomu rozwoju nastąpi jedynie na drodze twórczego naśladownictwa bogatego Zachodu; możemy unikać „ich” błędów, dokonując modyfikacji i skrótów na tej drodze, ale droga do przebycia pozostaje ta sama), traktują industrializację, jako jedyną drogę do wyrównania stopnia rozwoju cywilizacyjnego. Konsekwencją jest – jak deklarują rządzący w tych krajach – konieczność czasowego prolongowania w stosunku do krajów rozwijających się, uniwersalnych wymogów wobec środowiska naturalnego, zwłaszcza w aspekcie eksploatacji zasobów i szkodliwych emisji. Mówiąc lapidarnie, kraje rozwijające publicznie komunikują, że co prawda rozumieją wyzwania i wymogi współczesności i deklarują ich pełną aprobatę, ale sprawiedliwość dziejowa wymaga okresu przejściowego, że natychmiast po zniwelowaniu dystansu rozwojowego do bogatego Zachodu, podejmą stosowne wyzwania w zakresie dbałości o środowisko naturalne.
Bogaty Zachód, gdzie skoncentrowany jest kapitał, ale także technologie i siła nabywcza, który swego czasu – stając się bezwolnym narzędziem globalizacji – dokonał transferu wielu gałęzi produkcji, zwłaszcza uciążliwych, wykorzystując przy tym korzyści z tytułu alokacji wytwarzania, do krajów o istotnie niższym koszcie pracy, wszczyna praktyczną, kosztowną walkę o zarysowane pryncypia, czego klasycznym przykładem współczesna Europa, a ilustracją wielowymiarowego, wcale nie jednoznacznego kosztu, staje się batalia o neutralność energetyczną. Poza wymiarem marketingowo – merytorycznym, polityka ta ma przekonywać świat o dojrzałości i odpowiedzialności Europejczyków, o naszej wysokiej świadomości i gotowości do poświęceń. Czy aby na pewno, ten dychotomiczny obraz jest prawdziwy, rzetelnie oddaje stan nastrojów, preferencji, ilustruje precyzyjnie priorytety?
Wydaje się, że zwłaszcza w Europie, mamy dziś do czynienia z powszechną fetyszyzacją omawianego kompleksu zagadnień, co wymaga równocześnie jasnego postawienia szeregu trudnych pytań i sformułowania katalogu wątpliwości, a przejawia się szczególnie jaskrawie w:
- Rozdźwięku między aksjologią deklarowaną, a praktycznie realizowaną, zarówno na poziomie jednostek, jak i grup społecznych (uniwersalny priorytet dla wolności, równości, płci, ochrony praw dziecka, ochrony środowiska naturalnego, nie przeszkadza nie tylko w lokowaniu produkcji w krajach o takiej proweniencji, ale nie limituje zarazem indywidualnych decyzji zakupowych konsumentów).
- Na poziomie deklaratywnym, konsumenci akcentują zainteresowanie – np. tytułem ilustracji, w obszarze FMCG – zakupem produktów zdrowych, najchętniej ekologicznych, choć zarazem – mając świadomość kosztów tej produkcji i poziom wydajności – rzadko kiedy skłonni są zaakceptować ich wyższą cenę. Prawidłowość ta znajduje odzwierciedlenie także w innych sektorach rynku. Przykładem tego podejścia, jest choćby dziś szeroka dyskusja wokół cen nośników energii w Europie, sprowadzająca się do wątpliwości, czy warto eliminować węgiel i dokonywać konwersji – choćby przejściowej – na gaz, skoro widoczne koszty tych działań (inflacja, obniżenie poziomu życia, koszty wytworzenia w przemyśle – rzutujące nie tylko na popyt wewnętrzny, ale i zewnętrzną konkurencyjność), przy jednoczesnej bierności, a nawet obstrukcji wielu krajów, mają destrukcyjny wpływ na polityczno – gospodarczą pozycję Europy.
- Powszechnemu, zasadnemu postulatowi zrównoważonej, neutralnej wobec środowiska naturalnego gospodarki, nawoływaniu do racjonalizacji zachowań konsumenckich, nie towarzyszy rachunek kosztów i uczciwa komunikacja związków przyczynowo – skutkowych. Mimo nie zawsze zasadnego społecznie marketingu i treści głoszonych przez media, nie można tym instrumentom oddziaływania, przypisywać całkowitej odpowiedzialności za decyzje konsumenckie, kształt i nasilenie/częstotliwość zakupów. Decyzje zakupowe mogą i muszą być przedmiotem suwerennej, osobistej optymalizacji ze strony konsumentów, budowanej na bazie wiedzy i świadomego samoograniczenia.
- Równie zasadne nawoływanie do powściągliwości konsumenckiej, w przypadku istotnej poprawy dotychczasowej efektywności, sprowadzałoby się w efekcie końcowym do spowolnienia koniunktury i aktywności gospodarczej, co rzutowałoby z kolei na poziom zatrudnienia, skutkowałoby niewątpliwie jednocześnie spadkiem dochodu rozporządzalnego i poziomu zadowolenia społecznego. To prawda, że wielkość budowanych domów i posiadanych mieszkań, po wielekroć przekracza rzeczywiste potrzeby inwestorów (także w relacji do praktycznego wykorzystania posiadanego potencjału). Można dyskutować o zasadności posiadania domów wakacyjnych, wielokrotnych w ciągu roku urlopów wakacyjnych, czy dyktowanych wyłącznie zmianami mody, wymian osobistej garderoby. Z drugiej jednak strony, czy jesteśmy przygotowani na spadek popytu całych branż, determinowany wspomnianą, oczekiwaną racjonalizacją zachowań konsumenckich?
- Czy wdrożenie do praktyki gospodarczej i społecznej zasad zrównoważonej gospodarki, musi prowadzić do permanentnego spadku poziomu życia w krajach rozwiniętego Zachodu? Czy ten zauważalny już dziś spadek, nie jest bynajmniej nieuchronny z punktu widzenia etapu rozwojowego, cyklu koniunkturalnego? A może bogaty Zachód od lat żyje ponad stan, lewarując się kredytem, a dzisiejszy regres, jest po prostu odkładanym powrotem do normalności?
- Co z nastrojami społecznymi i preferencjami politycznymi? Czy resentymenty za sytą, spokojną przeszłością, nie uruchomią zasadniczej zmiany preferencji politycznych i nie oznaczać będą przepływu elektoratu w kierunku formacji skrajnych, antysystemowych, wszak do niedawna w dominującej filozofii politycznej i gospodarczej, obowiązywał absolut traktowania wzrostu jako celu polityki, a jego porzucenie miało oznaczać negację demokracji?
- Czy w warunkach triumfującej globalizacji, oznaczającej limitowany charakter decyzji narodowych i politycznych, dezyderat zrównoważonej gospodarki ma w ogóle rację istnienia? Czy ponadnarodowy kapitał jest pryncypialnie zainteresowany racjonalizacją i optymalizacją w tym zakresie, a kwestionowany prymat instytucji finansowych w gospodarce, zyska społeczne poparcie?
- Czy wreszcie jesteśmy gotowi zaakceptować fundamentalną rewizję perspektywy, percepcji i świadomości (człowiek, to partycypant społeczności, nie dominujący nad naturą, mimo głębokiej tradycji tego podejścia w kulturze Zachodu), skłonni przyjąć założenie, że stopa zwrotu i zysk dla udziałowców/akcjonariuszy, stoją w podstawowej sprzeczności z wymogami współczesności, że gospodarka jutra, to gospodarka dystrybucyjna i regeneracyjna?
Choć z dzisiejszej, racjonalnej perspektywy, wdrożenie polityki zrównoważonego rozwoju wydaje się być ledwie raczkującym, rozłożonym w czasie procesem, realizowanym w warunkach silnych antagonizmów, sukces tego wdrożenia wydaje się być determinowany, a zatem nieuchronny, przy czym determinizm ten i nieuchronność, nie są motywowane zdaje się racjonalnymi, dobrowolnymi wyborami, a po prostu koniecznością, implementowaną pod presją czasu. Skoro przekroczyliśmy minimum cztery granice możliwości naszej planety: 1). Próg zmiany klimatu (zwłaszcza w aspekcie stężenia dwutlenku węgla), 2). Próg przekształcenia gruntów (lasy zajmują już jedynie 62%, przy limicie zalesienia 75%), 3). Próg przeżyźnienia azotem i fosforem (minimum dwukrotnie), 4). Próg utraty bioróżnorodności (spadek jedynie od 1970 roku o połowę, liczby żyjących gatunków zwierząt), nie mamy wyjścia. Polityka zrównoważonego rozwoju i jej atrybuty, nie mają alternatywy.
Może zasadnie uznając się za spadkobierców dorobku tradycji hellenistyczno – rzymskiej, powinniśmy dla własnego dobra i przyszłości powrócić do starej greckiej zasady: „Pan metron ariston” – „Najlepszy jest umiar”, niezależnie od pozycji zajmowanej w hierarchii społecznej?