„Moim zdaniem jego największymi atutami były umiejętność słuchania i wyciągania wniosków, a także cierpliwego budowania ludzi i ich pewności siebie”. Swoimi wspomnieniami o tragicznie zmarłym Robercie Klosie dzieli się Karol Klos.
Gdy jako dziecko byłem pytany w szkole podstawowej o swój autorytet i wzór do naśladowania, bez zastanowienia mówiłem o moim tacie. Widziałem w nim coś, czego nie umiałem nazwać, ale to coś wzbudzało mój podziw. Dziś wiem, że była to charyzma, wartości, którymi się kierował, i pasja, z jaką zaangażowany był w swoją pracę. Pierwsze związane z nią wspomnienia to szlaban przy ul. Geodetów w Wołominie, budka ochrony po lewej stronie i chodnik prowadzący do przeszklonego wejścia po prawej stronie. Parking mieścił zaledwie kilka samochodów. W tym nasz, przy którym wraz z mamą i młodszym rodzeństwem czekaliśmy czasami na tatę. W Stolarce Wołomin był dyrektorem sprzedaży, co miało również wiele wspólnego z marketingiem, targami branżowymi, a także reprezentowaniem firmy. Do dziś w biurach w hali numer 5 poznańskich targów można znaleźć mapę z logotypem zakładu. Była to duża marka rozpoznawalna w całej Polsce i nie tylko, także za sprawą głośnego hasła marketingowego na granatowych koszulkach: „Mam przyjaciół w Wołominie!”, nawiązującego do mafijnych legend, z którymi kojarzone było miasto.
Dla mnie z kolei będzie to pierwszy zakład stolarki budowlanej spośród dziesiątek, jakie przyjdzie mi zwiedzić w kolejnych latach. Pierwszą fabrykę pachnącą świeżo frezowanym drewnem zwiedziłem podczas pikniku rodzinnego, gdy miałem może 7 – 8 lat. Takiego samego, jakie obecnie organizuje wielu producentów dla rodzin swoich pracowników. Stolarka to także klub siatkarski, który rozgrywał mecze w naszym rodzinnym Radzyminie w nowej hali sportowej, gdzie tata zabierał mnie na najważniejsze z nich. Poznawałem w tamtym czasie wielu współpracowników, z którymi utrzymywał bliskie relacje, oraz ich dzieci, które stawały się moimi kolegami i koleżankami. Z ludźmi z tamtego okresu swojego życia miał kontakt do samego końca i do końca też doceniał ich wkład w swój rozwój.
Pamiętam też biuro w Wołominie, w którym funkcjonowało Stowarzyszenie Producentów Stolarki Budowlanej, z którym tata współpracował i którym kilka lat później zarządzał. To miało miejsce już w biurze na warszawskim Zaciszu. Wielki dom z ogrodem był częściowo zajmowany przez SPSB, a częściowo przez rozwijające się wydawnictwo „Forum Branżowe”. Kuchnia, jak to w Polsce, miała widok na furtkę i małą zatoczkę na końcu jednokierunkowej ulicy Koniczynowej. Kilka metrów dalej była ruchliwa Radzymińska, przy której zatrzymywał się autobus kursujący między Radzyminem a Dworcem Wileńskim i placem Bankowym w Warszawie. Na górze po lewej stronie swój gabinet miał mój tata i było to najbardziej mityczne miejsce tego domu. Wielkie pomieszczenie z tarasem, ciężkim drewnianym biurkiem i skórzanym fotelem. Z tyłu domu był duży ogród z piękną zieloną trawą, gdzie często można było spotkać Jadzię, pierwszego handlowca zatrudnionego przez rodziców. Osobę, która przy obecnie prowadzonych rekrutacjach służyła mi za wzór skuteczności i uczciwości. Między innymi dzięki przyzwyczajeniu do dzwonienia zamiast mejlowania, bezpośredniości, serdeczności i niekończącej się motywacji. Będąc pewnie o połowę młodszym od Jadzi i przyglądając się jej pracy od prawie 10 lat, nadal mam nadzieję, że uda mi się znaleźć takiego współpracownika, jakiego mieli moi rodzice. Człowieka lojalnego, który pójdzie w ogień za bliskimi sobie ludźmi.
Kurs na trasie Radzymin – Warszawa Zacisze kosztował 3 zł i już mając 13 – 14 lat, przyjeżdżałem do pracy rodziców. W tamtym czasie była to poważna wyprawa. Przez zakorkowane Marki mogła trwać nawet godzinę. W trakcie roku szkolnego sporadycznie byłem sam lub z kolegami, by zobaczyć wystawę na parterze, skosić trawę w ogrodzie, zwiedzić tarasy, usiąść za wielkim biurkiem w gabinecie taty i poszperać mu w szufladach czy przejść się do tajemniczej piwnicy. W wakacje z kolei przyjeżdżałem, żeby pakować w folie świeżo wydrukowane wydania „Forum Branżowego”. Odbywało się to właśnie w tej wilgotnej piwnicy, do której małym okienkiem były podawane paczki z gazetami. Cały proces był zorganizowany niczym w malutkiej fabryce taśmowej. Jedna osoba pakowała gazetę w folię, kolejna dorzucała kartkę z adresem odbiorcy, a następna zgrzewała całość na szerokiej maszynie. Pojemniki z gazetami były następnie przenoszone do innego pomieszczenia, gdzie czekały na transport do najbliższego oddziału poczty. Przez lata obserwowałem, jak zmieniały się lokalizacje, pojawiali się nowi ludzie w zespole, poprawiały się warunki pracy i jakość tworzonych treści. Zawsze gdzieś obok braliśmy wraz z rodzeństwem w tym udział. A ja wtedy marzyłem, że kiedyś też tam będę.
W międzyczasie w życiu mojego taty pojawiły się motocykle, a pasję do nich zaczął łączyć z pracą poprzez organizację zlotów branżowych MotoBud. Pomagaliśmy przy ich organizacji i na większości z nich byłem, poznając bliżej branżę stolarki budowlanej – całkiem rozrywkowa, zdecydowanie nieoficjalna, można by pomyśleć. Potem pojawiły się wspólne wyjazdy w pracy. Jednym z pierwszych wywiadów, na jakie mnie zabrał, był ten przeprowadzany z bardzo poważnym człowiekiem, o którym mi opowiadał całą drogę na Śląsk. O jego firmie i sukcesach. O tym, jakim jest człowiekiem i jak to się stało, że jest w tym miejscu. Był to Dariusz Mańko z Grupy Kęty. Bardziej przyglądałem się pracy mojego ojca niż wypowiedziom jego rozmówcy. Choć praca wydawała mi się nudna, zaangażowanie i ciekawość mojego ojca budziły moje uznanie. Tak, to chyba w tamtym czasie tata stał się ojcem. Było w tym coś chłodnego, ale z mojego punktu widzenia okazującego szacunek. Niedługo potem SMS-y do mnie zaczął podpisywać „Ojciec” i już zawsze się tak do niego zwracałem, co budziło zaskoczenie wielu osób.
Oczywiście jako najstarszy syn miałem nadzieję, że to mnie przypadnie praca z ojcem, i chciałem tego wyzwania, żeby się z nim zmierzyć. Gdy skończyłem studia, zaproponował mi zmianę pracodawcy i współpracę. Początkowo przy Zrzeszeniu Montażystów Stolarki, gdzie uczyłem się o stolarce, jej budowie i montażu, a następnie przy wydawnictwie, w którym stopniowo obejmowałem kolejne obowiązki. Początki nie były łatwe. Wydawało mi się, że po paru sukcesach w poprzedniej pracy wiem już wszystko, wszystko zrobiłbym lepiej i, co nie dziwne, w wielu kwestiach mieliśmy odmienne zdanie. Bardzo pomocne były wspólne wyjazdy służbowe, podczas nich potrafił całkowicie zapomnieć o bieżących problemach i poświęcić czas rozważaniom i wyższym wartościom. To podczas tych wyjazdów pytałem, dlaczego odrzucał lukratywne propozycje pracy, handlu stolarką z dużymi sieciami czy produkcji stolarki. To podczas tych wyjazdów tłumaczył mi, co jest dla niego ważne, dlaczego podejmował takie, a nie inne decyzje, i jakie ma plany na bliską i daleką przyszłość. Nauczyłem się tego od niego – być sam na sam ze swoimi myślami podczas długich podróży samochodem, które polubiłem.
Wspólna praca dała nam wspaniały czas razem. Nie byłbym tak blisko z tatą, gdyby nie codzienne dzielenie zmartwień, poczucie, że mam się poradzić kogoś, kto interesuje się moimi sprawami. Jednak interesował się nie tylko moimi. Znał troski wszystkich swoich pracowników, znał ich dzieci i wiedział, co słychać u rodziców. Wiedział, kto i gdzie był na wakacjach i czym się interesuje. Z niektórymi grał na gitarze, z innymi spotykał się na herbacie w ulubionej kawiarni. Bliskiego człowieka straciło więc o wiele więcej osób, niż mogłoby się na początku wydawać. Relacje z ludźmi były dla niego bardzo ważne i nie dopuszczał do siebie możliwości zawiedzenia czyjegokolwiek zaufania.
Po ponad 8 latach współpracy i wielu pomyłkach jestem przekonany, że poznałem jego metody pracy, a przede wszystkim współpracy z ludźmi. Podczas wielogodzinnych, niekiedy kilkudniowych wyjazdów bardzo dużo rozmawialiśmy. Sukcesja, o której tak chętnie rozmawiał w ostatnich latach, postępowała gdzieś obok naszych rozmów. Czuję w związku z tym duże zobowiązanie i odpowiedzialność za kontynuację dzieła jego życia.
Moim zdaniem jego największymi atutami były umiejętność słuchania i wyciągania wniosków, a także cierpliwego budowania ludzi i ich pewności siebie. Razem powodowało to, że był niepodważalnym liderem. Tworzył koncepcje, w które skutecznie angażował coraz więcej ludzi, by w odpowiednim momencie usunąć się w cień i pozwolić innym skutecznie je rozwijać. Wielokrotnie się na tym sparzył, gdy nadużywano jego zaufania, ale mimo to się nie zrażał.
Do dziś mam wątpliwości, czy to on tak bardzo budował pewność siebie współpracowników, że pomysły wydawały nam się genialne i w naszym zasięgu, czy może jednak tak dobrze umiał „zarazić” pomysłem, że z czasem wydało nam się, że sami go wymyśliliśmy? Wielokrotnie przekomarzaliśmy się, czyj pierwotnie był pomysł, który okazywał się sukcesem. Chyba jednak nie każdy sukces ma wielu ojców.
Nigdy nie ma dobrego czasu, by się pożegnać, jeszcze wiele spraw będziemy musieli ze sobą „przegadać”. Mam jednak nadzieję, że będę kiedyś tak spełniony i gotowy, jak był mój tata w ostatnich miesiącach swojego życia. Wierzę również, że byłby dumny, tak jak ja jestem dumny z tego, jak został pożegnany, jak wiele osób go wspomniało i jak wiele razy słyszałem, że był dobrym człowiekiem. Zwykła przyzwoitość, uczciwość, lojalność i ideowość były dla niego nadrzędnymi wartościami.
Nie zamierzam go zastąpić, ale będąc sobą, z wartościami, które wyznaję, zamierzam wykonywać dobrze swoją pracę i wznieść wydawnictwo „Forum Branżowe” i towarzyszące mu działania na jeszcze wyższy poziom jakości. Z szacunkiem do tradycji i wszystkiego, co pozostawili nam Robert Klos i Jadwiga Madziar, będziemy rozwijać „Forum Branżowe” oraz Centrum Analiz Branżowych tak, żeby to Oni byli dumni z nas.
Ze wspomnieniami osób z naszej branży, które znały i ceniły Roberta Klosa można się zapoznać TUTAJ, TU z naszymi, redakcyjnymi.
W ostatnim czasie oprócz Roberta Klosa odeszła również ceniona i lubiana Jadwiga Madziar. Dzielmy się naszymi wspomnieniami o Niej.