Prof. Janusz Filipiak, szef Comarchu, wypowiedział na łamach BusinessInsider własną opinię o przyszłej sytuacji gospodarczej. Opowieści o kolejnej „zielonej wyspie” i zapewnienia o rychłym poradzeniu sobie z przejawami kryzysu nazywa zaklinaniem rzeczywistości. Radzi przedsiębiorcom przygotować się na umiejętne zarządzanie kryzysem wielowymiarowym.
Wśród ekspertów dominuje przekonanie, że idą ciężkie czasy. To nie jest kwestia tego, czy będzie źle, lecz raczej jak bardzo źle. Widać to na poziomie wszystkich parametrów makroekonomicznych, które decydują o tym, co będzie się działo w przyszłości. Co istotne w latach 2008-2009 mieliśmy do czynienia z kryzysem finansowym. Następny wynikał z pandemii. Można więc stwierdzić, że były to kryzysy o charakterze jednowymiarowym. Obecnie jest inaczej. Mamy kryzys energetyczny, który w moim odczuciu będzie dotkliwy. Na to nakłada się kryzys wynikający z inflacji i konieczności podnoszenia stóp procentowych. Grozi nam stagflacja i dodatkowo ostre zmiany na rynku walut. Kolejny wymiar kryzysu wiąże się z ludźmi. Obserwuję duży niepokój i niepewność związaną z dostępem do kapitału ludzkiego, którego zwyczajnie brak. Mówię o tym, aby uzmysłowić, że w odróżnieniu od poprzednich kryzysów ten jest wielowymiarowy, któremu dodatkowo towarzyszy wojna Rosja-Ukraina. Wszystko to sprawia, że mamy bardzo trudną sytuację gospodarczą. Przedsiębiorcy mają poważny ból głowy, żeby zarządzać wielowymiarowym kryzysem.
Z perspektywy przedsiębiorstw wszystko zależy od tego, czy jest się importerem, czy eksporterem netto. My eksportujemy 60 proc. naszych towarów i usług. Osłabienie złotego w warunkach tak dużej inflacji, presji płacowej jest dobre, bo częściowo pozwala skompensować te niekorzystne zjawiska. (..) Dla firm, które muszą swój produkt złożyć, wykorzystując import, sytuacja jest delikatnie mówiąc kiepska. Warunki gospodarowania, zwłaszcza dla firm, które muszą importować np. surowce, oraz finansować się kredytem obrotowym, zrobiły się bardzo ciężkie.
Parametry makroekomiczne, o których mówi Profesor, to m.in. dramatycznie niska akcja kredytów hipotecznych oraz spadająca ilość rozpoczynanych budów. Dla producentów zaangażowanych wyłącznie na rynku krajowym oznacza to spadek zamówień, przy rosnących kosztach komponentów, denominowanych coraz częściej w euro. Eksporterzy będą mieli nieco łatwiej, choć i na rynkach zagranicznych widać już większą wstrzemięźliwość klientów w podejmowaniu decyzji o większych wydatkach. Dane bilansowe przedsiębiorstw po I półroczu br. pokazują owszem wzrost przychodów, ale także rentowność na poziomie 1-cyfrowym i to na poziomie 1-2 procent. Szansa na zmianę tego kierunku tkwi dzisiaj jedynie w rynku remontowym, zarówno w kraju jak i poza jego granicami.